Początkowo znosisz to godnie. Zauważasz, że nic się nie zmienia. Nadal patrzy na Ciebie tymi samymi maślanymi oczyma, wciąż w Tobie szuka ratunku. Ogarnia Cię błogi spokój, tracisz czujność. I przeciwnik to wykorzystuje.
Tak go nazwałeś. Uważasz go za wroga, rywala, oponenta. Robisz wszystko, by się go pozbyć. Jesteś gotowy na podjęcie naprawdę zdecydowanych kroków. Zaczynasz planować jak w niego uderzyć. Wyszukujesz słabych punktów, obserwujesz, przeprowadzasz szereg analiz. Przestajesz sypiać, szkoda Ci czasu na odpoczynek. Boisz się, że on uderzy pod osłoną nocy. Widzisz, że jest z Tobą coraz gorzej, zmęczenie coraz bardziej odciska swe piętno.
Aż pewnego dnia nie masz sił. Twoja bratnia dusza bardzo na tym cierpi. Przecież jesteście jak jeden organizm, gdy jedno z Was słabnie, drugie nie może przejść nad tym obojętnie. Ona koniecznie chce poznać powody Twego niedomagania. Ma przypuszczenia, ale nie chce w nie wierzyć. Czy On naprawdę może być tak głupi, by być o mnie zazdrosnym? O istotę, która bez niego umiera i której przez myśl nie przejdzie jakakolwiek nieuczciwość.
Niestety kochany ukwiałku, Twa hipoteza jest słuszna. On umierał, po cichu, bez zbędnych fajerwerków. A robił to, bo opanowały go toksyczne emocje. Zazdrość nigdy nie jest dobrym doradcą. To ona powoduje, że ogromna świeczka uczucia z dnia na dzień stale traci wosk. Początkowo to strata kilku kropli, niezauważalna gołym okiem. Niestety, niepowstrzymana, w niedługim czasie pozostawi tylko ogarek. I minie sporo chwil nim pszczółki zapracują na nową świecę. Ale po cóż dokładać tym pracowitym owadom dodatkowej roboty? Dajcie im spokój i wierzcie w swoje ukwiały!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz