Wiadomo, takie podejście jest łatwe. Zwalnia z myślenia, decyzyjności, a co za tym idzie, odpowiedzialności. W razie niepowodzenia zawsze masz na kogo zrzucić winę. Ty masz czyste ręce, głowę wolną od problemów. Wierzysz, że ludzie wokoło dokonają słusznych wyborów. Nie chodzisz do urny, nie wypowiadasz się na temat kontrowersyjnych kwestii.
Z tobą można porozmawiać co najwyżej o pogodzie, pod warunkiem, że masz ją stwierdzić, a nie ocenić. To już zbyt wiele. Po co się narażać?
Wszyscy wokoło widzą Twój problem, tylko nie Ty sam. A to jest w tym wszystkim najgorsze. Już lepiej byłoby, gdybyś zauważał co jest nie tak, a nie chciał tego zmienić. Zawsze jest nadzieja, że kiedyś przejrzysz na oczy. A taki marazm jest nie do przyjęcia. Nieświadomie zabijasz się dzień po dniu. Bo w dniu, w którym nie będziesz w stanie podjąć najmniejszej decyzji, umrzesz. Tak można nazwać całkowite zrezygnowanie z wolnej woli.
Nie masz pojęcia jak wielki to dar. Bóg dał Ci wolność podejmowania decyzji. Robiąc to wiedział, że nie zawsze będą one słuszne. Ale On nie stwarzał robotów, a Swoje podobieństwo- ludzi. Z miłości ofiarował coś, czego Ty nie dostrzegasz lub dostrzec nie chcesz. Ty widzisz tylko komfort siedzenia cicho. Jakież to bezpieczne!
Mylisz się. Nie zdajesz sobie sprawy jak wielkie zagrożenie stwarzasz dla samego siebie. Cegiełka po ciegiełce dokładasz powoli do swojego getta. Kiedy ukończysz budowę, będzie po wszystkim. Zostaniesz zamknięty pośród ludzi, bez możliwości wyjścia. Czeka Cię życie obok życia. A może raczej egzystencja? Jedzenie podstawią pod nos, władzę wybiorą, święta zorganizują. Ale dla Ciebie zabraknie w tym świecie miejsca. A najgorsze, że sam się go pozbawisz. To jedyna decyzja na jaką będzie Cię stać.