W głowie już projektujesz, co dobrego sobie zjesz, a co kupisz, a komu pomożesz. Tyle fal przed Tobą, ale jakoś nie powoduje to spadku optymizmu. Wręcz przeciwnie, czujesz, że chwyciłeś byka za rogi.
Jednak, jak to już w życiu bywa, na drodze nie może zabraknąć przeszkód. Twoja ryba jest łakomym kąskiem nie tylko dla rybaka, ale także, a może przede wszystkim, dla wielu żarłocznych rekinów. Ich nie interesuje Twój głód, mało obchodzi pusta kieszeń. Są bezwzględne. Taki świat.
Zanim zdążyłeś się obejrzeć, Twój okaz nie jest już stuprocentowym skarbem. Nim zdążysz zareagować, jest go coraz mniej i mniej. Walczysz, ale zmęczenie daje o sobie znać. Co więcej, brakuje Ci amunicji, a przede wszystkim kogoś drugiego obok.
Tak, zapomniałeś dodać, że płyniesz sam. Trochę z własnego wyboru, a trochę "pomógł" los. Jesteś pechowy. I nie dziw się, że ludzie boją się zaryzykować. Pływanie na większej łodzi,
z radiem na pokładzie, jest niewątpliwie bardziej komfortowe. Większa szansa, że uda się coś złowić, a i odzywać się nie trzeba, gdy w tle lecą nuty z głośnika.
Osamotniony i bez sił. Nie ma się co dziwić, że nie dałeś rady pokonać rekinów. Wróciłeś na brzeg jedynie z łbem i szkieletem swojego marlina. Droga do domu wydaje Ci się nie mieć końca. Ostatkiem sił przekraczasz próg i automatycznie kierujesz się w stronę łóżka. Sen. To jedyne o czym teraz marzysz.
Wielu może powiedzieć, że Twój pech znów dał o sobie znać. Złowić taką rybę i nic z tego nie mieć. Oprócz złych wspomnień i kilku zranień. Zapominają, że zdobyłeś coś więcej. Coś, czego nikt Ci nie zabierze. Nie ogrzejesz za to domu, nie kupisz sobie obiadu.
Ale wygrałeś. *
* Tytuł posta, jak i motyw, zaczerpnięty z opowiadania Ernesta Hemingwaya "Stary człowiek i morze".